Blog

  •  Wkurzeni. Po co nam złość? artykuł polecany przez psycholog Rybnik  psychoterapia Rybnik

Wkurzeni. Po co nam złość? artykuł polecany przez psycholog Rybnik psychoterapia Rybnik

Złość może być bardzo adekwatna i pomocna. Tak jak każda inna emocja. Mówi nam o tym, co takiego dotkliwego dzieje się w naszym życiu, czego nam brakuje. Jeśli ktoś przestaje odczuwać złość, to znaczy, że staje się mało istotny dla siebie


Dlaczego tak bardzo nie lubimy złości? Zwykle postrzegamy ją jako negatywne uczucie, którego lepiej by było nie przeżywać.

Też się zastanawiam czemu złość sprawia nam tyle kłopotu. Dziesiątki tysięcy lat ewolucji sprawiły, że ludzie jak i wiele innych zwierząt, przejawiają jakieś formy złości i agresji - to oznacza, że złość jest nam potrzebna, żeby przetrwać w środowisku i w grupie społecznej.

Być może brak przyzwolenia bierze się stąd, że złość kojarzy się przede wszystkim z jej destrukcyjnym wariantem, z niszczącą siłą - czyli czymś niebezpiecznym i szkodliwym, albo ewentualnie z czymś, co ma etycznie złe konotacje. Dla niektórych człowiek, który się złości jest po prostu złym człowiekiem.

Złość naprawdę jest nam niezbędna do życia?

Najczęściej jest reakcją na sytuację zagrożenia, niekoniecznie życia. Takim zagrożeniem jest na przykład frustracja potrzeb.


Frustracja potrzeb - co to jest?

To niezaspokojenie potrzeb. Złość może nam pokazać, że jakieś nasze potrzeby nie zostały spełnione. Te potrzeby mogą być różnego kalibru: od bardzo ważnych, związanych z poczuciem bezpieczeństwa, fizycznego czy bytowego, poprzez te związane z potrzebami emocjonalnymi w relacji - np. żeby dostawać zainteresowanie, szacunek, miłość, do drobniejszych - np. takich, że ruch uliczny nie odbywa się tak płynnie, jakbym chciał, zwłaszcza kiedy się spieszę albo że winda nie nadjeżdża dość szybko, kiedy czekam na nią z ciężkimi siatkami wrzynającymi się w palce.

Ludzie różnią się też tolerancją na frustrację. Jeden wpadnie w furię w tym korku ulicznym, a drugi nie. Inny człowiek będzie potrzebował bodźca o wiele poważniejszego.

I od czego ta tolerancja zależy?

Od uwarunkowań charakterologicznych. Z jednej strony, wynikają one w pewnym stopniu z wrodzonych predyspozycji układu nerwowego - np. u pewnych osób łatwiej wzbudzają się emocje związane ze złością, u innych trochę trudniej, za to dłużej utrzymują się te związane z miłymi doznaniami. Z drugiej, jest ta cała reszta, czyli sfera ważnych relacji z dzieciństwa, z kluczowymi osobami i jak one nas kształtowały.

Rozumiem, że jeśli ktoś jest tak uwarunkowany, że łatwo wzbudza się w nim złość, to najmniejsze frustracje związane z codziennym życiem mogą go wyprowadzać z równowagi?

Na pewno trudniej mu funkcjonować, bo różne sytuacje życiowe, zawodowe, osobiste są tak skonstruowane, że nieustannie zawierają w sobie dozę frustracji. Ktoś np. ma pracę, której do końca nie lubi, bo ma mały związek z jego prawdziwymi zainteresowaniami. Są osoby, które potrafią się z tym pogodzić. Mają takie podejście do pracy, że ma ona służyć tylko do zarabiania pieniędzy, a realizują się poza nią, np. mają jakieś hobby. Im to nie będzie tak przeszkadzać. Inne osoby będą z kolei starały się taką pracę zmienić, żeby w ten sposób uniknąć frustracji. Ale człowiek, który jest tak ukształtowany, że dla niego to jest problem, a do tego nie umie podjąć próby zmiany, będzie doświadczał frustracji, a potem złości.

Ktoś inny może mieć stałe poczucie zagrożenia, bo np. odczuwa w pracy dużą presję na efekt i czuje, że podlega ciągłej ocenie, mierzonej w wybiórczy, uproszczony sposób i cały czas czuje się nie wystarczająco dobry, bo np. uogólnia mu się ocena jego efektywności na ocenę całego siebie.

To praca. A w życiu osobistym, co nas może tak podprogowo frustrować?

Na przykład, że cały czas obecne są jakieś kompromisy, które wprawdzie umożliwiają z jednej strony utrzymanie związku, ale nie naprawiają niczego w tej relacji. Można odczuwać ciągły brak - dla każdego może być to coś innego - brak wspólnie spędzanego czasu, brak jakiegoś zainteresowania sobą nawzajem, brak czegoś istotnego w życiu seksualnym. Przymykanie na to oczu może być kompromisem, na który się godzimy na zewnątrz, ale wewnętrznie nie ma tak naprawdę na niego zgody.

A po co to robimy?

Bo np. uważamy, że są jakieś wyższe cele, dla których warto - np. zależy nam na tym związku, bo są dzieci. Wtedy bardzo łatwo pozornie zaadaptować się do tej frustracji. Po iluś latach można nawet dojść do wniosku, że taki jest "koloryt życia", przestać o tym myśleć, analizować, rozważać. Ale ten "brak" jest cały czas obecny. Uwiera i obniża tolerancję na frustrację, bo jakaś istotna doza frustracji jest cały czas obecna w życiu.

I złość pozostaje...

Tak. Ciągły znaczący brak staje się takim stylem życia.

ak sobie radzimy z taką codzienną frustracją - wyładowujemy się na innych, czy zachowujemy się autodestrukcyjnie?

Nie ma uniwersalnych reguł. Jedna osoba ma tak ukształtowany umysł, że będzie złość kierowała na siebie. I będzie miała wrogie wobec siebie przekonania, że z nią jest coś nie tak, że jest jakaś zdefektowana, bo jej ciągle coś przeszkadza. A druga osoba będzie wyładowywała się na innych.

Jak wygląda taka złość skierowana na siebie?

Często wyraża się w destrukcyjnych przekonaniach, tj. myślach na własny temat, które są bardzo niszczące dla obrazu własnej osoby. Te myśli nie zawsze są dostrzegane, to znaczy nie zawsze pojawiają się w polu świadomej uwagi - często zauważane są tylko ich skutki, w postaci obniżonego nastroju albo lęku.


A w uzależnieniach?

Też. Ale, żeby wrogość wobec siebie znalazła jakiś zewnętrzny przejaw, np. w uzależnieniu, musi się zacząć od wewnętrznego nastawienia - jak mówiłem, mniej lub bardziej uświadomionego. Dużo ludzi ma różne poważne zastrzeżenia do siebie. Często, nie rozumiejąc przyczyn własnego zakłóconego nastroju, zarzucają sobie, że coś jest z nimi nie tak - są źli na siebie. Pojawiają się myśli w rodzaju: "no, inni ludzie to normalnie żyją", "ciągle mi coś przeszkadza", "jaki jestem dziwny", "nienormalny" itd. Popadają wtedy w przygnębienie, czują się cali zdefektowani. Ale właśnie łatwiej jest im zidentyfikować ten zły nastrój, a trudniej uchwycić wrogą myśl, która go poprzedza. A jeszcze trudniej dostrzec, dlaczego tak się dzieje.

A tak naprawdę przyczyną tego stanu są te niespełnione potrzeby?

Na przykład. Często zdarza się, że jakaś sytuacja w życiu jest skonstruowana od miesięcy czy lat w taki sposób, że większość osób by ją dotkliwie odczuwała. I frustracja wcale nie jest czymś "nienormalnym".

Czyli złość jest bardzo adekwatnym uczuciem w takiej sytuacji?

Bo złość w ogóle może być bardzo adekwatna i pomocna. Tak jak każda inna emocja. Jeśli przyjąć, że złość jest reakcją na sytuację zagrożenia, a sytuacją zagrożenia może być nie zaspokojenie pewnych potrzeb, to złość pełni rolę istotnej wskazówki. Jeśli uda nam się połączyć uczucie złości z przyczyną, która je wywołała, dociec, co takiego dotkliwego dzieje się w życiu, czego nam brakuje, to już jest bardzo wiele. Można wtedy się dalej zastanawiać - czy sam będę próbował sobie pomóc, czy zwrócę się o pomoc do kogoś innego, jak mogę to zmienić, itd.?

Z kolei, jeśli ktoś ma takie uwarunkowania osobowościowe, że łatwo interpretuje różne sytuacje życiowe jako wymierzone przeciwko niemu, to złość też może być pomocną wskazówką. Tylko w tym wypadku, nie o tym, że ze światem jest coś nie tak, tylko z własnym nastawieniem. Jeśli ktoś dokona takiego odkrycia, że tak funkcjonuje, że łatwo nadaje różnym ludziom albo zdarzeniom wrogie znaczenie, będzie to cenna obserwacja.

Jak postrzega świat taki człowiek, który łatwiej reaguje złością na to, co mu się przydarza?

Te uwarunkowania charakteru można ująć w kilku kryteriach. Takie osoby bardziej postrzegają fragmenty rzeczywistości niż jeden, wieloaspektowy obraz i na podstawie tego jednego fragmentu wyciągają wnioski co do całokształtu, np. w danym momencie partner robi coś nieprzyjemnego i od tej chwili zaczyna być postrzegany jako zły partner. Wszystko dobre, co zrobił do tej pory zostaje przekreślone. Takie osoby mają duże tendencje do uogólnień i takich czarno - białych wniosków.

Kolejnym aspektem jest łatwość w myśleniu, że to co się dzieje naokoło jest jakoś związane ze mną. Nawet w banalnej sytuacji, jak ta na ulicy, np.: "on MI zajechał drogę, ja się spieszę, a on ma to gdzieś i MI utrudnia jazdę!". Taka postawa wynika z przekonania, że każda osoba jest w jakiejś relacji ze mną i to, co robi, robi w kontekście moich potrzeb. To się określa jako ksobność.

Ostatni istotny aspekt, to jest niedostrzeganie własnej destrukcyjności. Takie osoby mają przekonanie, że one tylko się bronią, a nie widzą, że same są jakieś okrutne, napastliwe, dewaluujące. Same czują się tylko zaatakowane, niesprawiedliwie krzywdzone i nie są w stanie pomyśleć, że brutalnie atakują, kiedy uważają, że tylko się bronią. I swoją reakcję uważają w danym momencie - bo później może przyjść trochę inna refleksja - za w pełni usprawiedliwioną moralnie.

I to też jest bardzo ważne, z dwóch powodów, bo po pierwsze - stawia taką osobę na pozycji, w której nie może ona poczuć się silna. Nie uświadamiając sobie własnej niszczącej mocy, taka osoba ciągle jest na pozycji przegranego, subiektywnie czuje się jak ofiara, chociaż może być bardzo nieprzyjemna w kontakcie. Po drugie - to bardzo utrudnia wprowadzenie zmiany, bo zmiany oczekuje się na zewnątrz: "niech oni przestaną mnie niszczyć", "niech oni przestaną mnie atakować, to będzie dobrze".

Trzymając się takiej perspektywy nic nie ma się do zrobienia. Czeka się tylko aż ci źli staną się lepsi.

I wobec tych "złych" manifestuje się swoją złość?

Taki człowiek może okazywać swoją złość, kiedy broni się, atakując. Albo unika kontaktu, usuwając ze swojego życia rzekomych "złych", którzy mu robią krzywdę. To też zależy od indywidualnych cech, czy taka osoba będzie raczej odrzucać tych, przez których czuje się zagrożona, czy będzie ich dręczyć.

Dręczyć?

Pozostanie w relacji, ale będzie ciągle zgłaszać jakieś zastrzeżenia: "ale gdybyś tylko pamiętał", "gdybyś tylko nie powiedział tego słowa", "to ja bym się tak potwornie nie czuł", "to ja bym czegoś tam nie zrobił", "dlaczego taki jesteś?", itd. Tych zastrzeżeń czasem jest tak dużo i tak często są zgłaszane, że nie sposób zareagować tak, żeby było dobrze. No, ale to jest taka wersja dręczenia w białych rękawiczkach. Może to wyglądać też bardziej brutalnie, z wyzwiskami, z agresją.

Z tego, co pan opisuje, to bliskie jest takiemu dziecięcemu postrzeganiu świata - wszystko odnosi się do mnie, wokół mnie, przeze mnie. Takie czarno-białe widzenie rzeczywistości...

Tak przebiega rozwój umysłu i na etapie dziecięcym rzeczywiście tak to wygląda. W późniejszym życiu wszyscy mamy pewną skłonność do funkcjonowania psychicznie w taki sposób. To nie znika. U osób, które są ukształtowane tak, że bardzo łatwo wpadają w złość, skłonność do przełączania się na wspomniany styl funkcjonowania umysłu jest większa. Fachowo nazywamy to rozwojową pozycją schizo-paranoidalną. Pozycją, a nie fazą rozwojową, bo z tego się w pełni nie wyrasta - na zawsze pozostaje potencjalna zdolność do zareagowania w taki sposób.


Nazwa brzmi strasznie.

Rzeczywiście, trochę strasznie. Kiedyś sprawdzałem źródłosłów - "schizo" pochodzi od greckiego słowa oznaczającego "rozszczepić", co odnosi się tu do postrzegania świata w kategoriach czarno - białych, a nie mieszanych i złożonych, natomiast "paranoidalna", też pochodzące z greckiego, oznacza w tym określeniu postrzeganie różnych zdarzeń ksobnie i jako wrogich sobie.

Tak jak mówiłem, ten rodzaj pewnych asocjacji, powiązań w mózgu odpowiedzialnych za takie reagowanie jest ciągle dostępny. W miarę jak się rozwijamy, dojrzewamy pojawiają się nowe możliwości umysłu i ma szansę kształtować się bardziej złożony sposób spostrzegania. Jednak w sytuacji zagrożenia, każdy czasem osuwa się na ten poziom wczesnego funkcjonowania. Różnimy się tylko tym, jak silne musi być zagrożenie, żebyśmy się w ten stan osunęli, i na jak długo się tam zapadniemy oraz na jak głęboko - na ile świat wokół stanie się taki skrajnie zły i wrogi? Różnice będą dotyczyły również tego, jak sprawnie umiemy z tego stanu wyjść.

Często doświadczamy takich osunięć do pozycji schizo-paranoidalnej właśnie w ruchu ulicznym, kiedy dostajemy różnie nasilonego napadu szału. To są właśnie krótkotrwałe zejścia na ten poziom.

Ale są osoby, które przez większość czasu albo permanentnie tak funkcjonują. I byle zdarzenie jest w stanie sprawić, że się na tym poziomie myślenia znajdą.

Jak się pracuje z tymi, którzy permanentnie odczuwają złość, a świat jawi im się jako wrogi?

Osoby o bardzo skrajnym nasileniu takiej skłonności rzadko zgłaszają się na terapię, bo nie widzą takiej potrzeby. Uważają, że wszystko, co złe, jest w innych ludziach i zdarzeniach. Ale jeśli to ma mniej skrajną postać, to cierpienie może na tyle doskwierać, że szukają pomocy. Potrzebny jest długi proces terapeutyczny. Trzeba być bardzo uważnym w pracy z takimi pacjentami, bo łatwo ich urazić. Obrażą się i już nie przyjdą.

A jak się pracuje z osobami, którzy doznają ciągłej, codziennej frustracji?

Próbuje się dotrzeć do przyczyny. Szuka się tych potrzeb, które zostały zaniedbane. Kolejnym etapem pracy jest dotarcie do tego, co w ich uwarunkowaniu psychicznym sprzyjało temu, żeby doszło do takich długotrwałych zaniedbań? Dlaczego zgodzili się trwać w takich sytuacjach? Dlaczego wciąż tkwią w pracy, której nie znoszą, w związku, który znacząco ich nie satysfakcjonuje? Trudno przecież wszystko zwalić na zbieg okoliczności.

*Paweł Malinowski jest psychoterapeutą związanym z Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie

Źródło: http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53664,11388733,Wkurzeni.html?as=1

Poleca psycholog Rybnik
 psychoterapia Rybnik

Podziel się